"Ja nie chciałem litości"
- Szczegóły
- Kategoria: polemiki
- Opublikowano: wtorek, 02, luty 2021 21:17
- Sekretarz
- Odsłony: 281
„Ja nie chciałem litości. Chciałem uczciwego procesu, na który nie mogę w tym bandyckim kraju liczyć”
Data publikacji: 16.11.2020, 07:52
Dostał order z rąk Lecha Kaczyńskiego za zasługi dla obronności państwa. Kiedy odchodził na emeryturę, miał 40 lat wysługi w ochronie pogranicza. PiS ustawą dezubekizacyjną obniżył mu emeryturę prawie trzykrotnie.
Eugeniusz Smolski (imię i nazwisko zmienione na prośbę bohatera), rocznik 1957, były żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza, potem w Straży Granicznej, płacze. – Straszne, co nam zrobili tą bandycką ustawą – przy każdym słowie łamie mu się głos. – Za to, że chciałem się uczyć? Za moją ambicję?
„PiS postąpił ze mną tak samo jak komuniści z moim dziadkiem”
Eugeniusz Smolski:
– Chciałem się rozwijać, kształcić tak jak moi przodkowie. Obydwaj dziadkowie przed wojną byli oficerami, legionistami. Jeden walczył w I Brygadzie, zginął w Katyniu, drugi zasilał III Brygadę. W rodzinie miałem wielu ludzi, którzy oddali życie walcząc o niepodległość ojczyzny. Brali udział w powstaniach, w wojnach. Moja mama w wieku 16 lat została łączniczką Armii Krajowej.
Tu głos Smolskiemu się załamuje, próbuje opowiadać dalej:
– Chciałem im dorównać. Odbywałem wtedy służbę zasadniczą w Wojskach Ochrony Pogranicza. Poprosiłem przełożonego o zgodę na studia w trybie zaocznym na wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Niestety, potraktowano mnie obcesowo. Szef sztabu podarł moją prośbę i powiedział: „Do d.… pójdziecie, a nie na studia”.
Napisał prośbę do swojego kierownictwa o studia w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie i znów dostał odmowę („z powodu braku doświadczenia w pracy operacyjnej”). Pojechał do biura kadr ochrony pogranicza do Warszawy w tajemnicy przed przełożonymi. W stolicy się zgodzili.
Wraca do rodzinnej historii: – Mój dziadek w czasie I wojny światowej został zesłany na Sybir, spędził w niewoli 5 lat. Prawa emerytalne nabył w 1938 roku, miał za sobą 35 lat pracy. Podczas drugiej wojny światowej został wzięty do niewoli niemieckiej. I po wojnie komuniści radzieccy zabrali mu emeryturę, nie uznali lat spędzonych w niewoli. PiS postąpił ze mną tak samo jak komuniści z moim dziadkiem.
Ustawa nie dezubekizacyjna, a represyjna
16 grudnia 2016 roku Sejm, w którym większość ma Zjednoczona Prawica, przegłosował ustawę tzw. dezubekizacyjną (prawdopodobnie nielegalnie po bezpawnym przeniesieniu obrad z Sali Plenarnej do Sali Kolumnowej). Tym samym obniżył emerytury i renty „za służbę na rzecz totalitarnego państwa” od 22 lipca 1944 roku do 31 lipca 1990 roku. Wynik głosowania popierający projekt przyjęli okrzykami: "Precz z komuną" i "Solidarność" oraz zaśpiewaniem hymnu Polski. Opozycja była za odrzuceniem przepisów.
W ustawie wymieniono mnóstwo instytucji poprzedniego ustroju, w tym Resort Bezpieczeństwa Publicznego PKWN, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego, a także jednostki podległe tym instytucjom, służby i jednostki organizacyjne Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jednostki wypełniające zadania wywiadowcze i kontrwywiadowcze, wypełniające zadania Służby Bezpieczeństwa, wykonujące czynności operacyjno-techniczne niezbędne w działalności SB, a także odpowiedzialne za szkolnictwo, dyscyplinę, kadry i ideowo-wychowawcze aspekty pracy w SB.
Przepisami ustawy została również objęta kadra naukowo-dydaktyczna, naukowa, naukowo-techniczna oraz słuchacze i studenci różnych szkół i ośrodków wojskowych. Obniżeniu podlegały także renty rodzinne pobierane po funkcjonariuszach.
– Premier Morawiecki dwukrotnie podkreślał, że ta ustawa zabrała emerytury zbrodniarzom, bandytom, mordercom księży. Według pana premiera 39 tysięcy Polaków to zbrodniarze. Nie, panie, premierze, tak nie jest. Dlatego nazywamy tę ustawę nie dezubekizacyjną, a represyjną. Śmiało mogę ją określić atakiem na honor i godność funkcjonariuszy. Do tej pory państwo, gdy stawiało komuś zarzuty, to musiało znaleźć argumenty i dowody, które dawały podstawę tym zarzutom. Przy PiS zmieniła się optyka. Partia mówi: wszyscy jesteście złodziejami, a udowodnijcie wy, którzy nie jesteście – gorzko konstatuje Zdzisław Czarnecki, prezes Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP.
Zakład Emerytalno-Rentowy MSWiA wydał dotychczas 55 tysięcy decyzji o obniżeniu świadczeń za „służbę na rzecz ustroju totalitarnego”. Emeryci za każdy rok pracy przed 1989 rokiem otrzymują 0 proc. podstawy wymiaru emerytury i świadczenie nie wyższe niż średnie świadczenie w ZUS (emerytura – ok. 2 tysięcy złotych, renta – ok. 1,5 tys. zł, renta rodzinna – ok. 1,7 tys. zł). Do końca września 2020 roku do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynęło w tej sprawie około 27 tysięcy odwołań. Gdyby okazało się, że państwo odebrało emerytury nielegalnie, musiałoby na ten moment zwrócić funkcjonariuszom i ich rodzinom blisko 2 mld złotych. Nie licząc waloryzacji, odsetek i ewentualnych odszkodowań.
Wyższa Szkoła Odbierania Emerytur
27 września 2017 roku Eugeniusz Smolski otrzymał z ZUS-u decyzję o obniżeniu mu emerytury do 2000 złotych brutto. Przyszła pocztą, bez zaskoczenia. W związku z jego „służbą na rzecz ustroju totalitarnego”. Nie chodziło jednak o służbę zasadniczą w Wojskach Ochrony Pogranicza od 1984 do 1987 roku. Nawet nie o współpracę z Wojewódzkim Wydziałem Spraw Wewnętrznych we Wrocławiu zarejestrowaną w aktach jako TW „Rafał” w latach 1983–1990.
IPN do lat „służby na rzecz ustroju totalitarnego” zaliczył mu studia w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie.
– Niech mi powiedzą, czy ja się czegoś złego uczyłem w tym Legionowie? Mam wykaz przedmiotów: nauka o polityce, ekonomia, filozofia, historia Polski, socjologia, medycyna i psychiatria sądowa, wstęp do teorii państwa i prawa itd. – odczytuje Smolski ze swojego notatnika. – Normalne przedmioty jak na tego typu uczelniach w tamtym czasie. Zdaję sobie sprawę, że do roku 1954 funkcjonowało państwo totalitarne i odpowiada za straszne zbrodnie, które potępiam. My się uczyliśmy pod koniec lat 80. Nas nie interesowała wielka polityka, byliśmy młodzi i też chcieliśmy zmian, jak reszta społeczeństwa. Mój brat działał w „Solidarności”. Nieraz przywoziłem mu bibułę z Warszawy, znaczki z symbolem „S”. Proszę sobie wyobrazić, że w 1989 roku, kiedy kończyłem naukę w Legionowie, podczas pierwszych wolnych wyborów przepadła w naszej szkole tzw. lista krajowa.
Po szkole w Legionowie Smolski podjął studia na wydziale prawa UW, skończył je w 1994 roku i wrócił do pracy na granicy – w Straży Granicznej, która powstała z dawnych Wojsk Ochrony Pogranicza. Po pięciu latach został komendantem jednostki na południowym odcinku państwa.
– To była ciężka praca, ale nie narzekałem. Jak trzeba było pracować, pracowałem, nieraz 24 godziny na dobę. Świątek, piątek, soboty, niedziele, z narażeniem życia. Nieraz w trudnych warunkach, w zimie, kilka razy w czasie burzy śnieżnej w górach. Pracowałem nad przemytem, nielegalną migracją, narkotykami, przestępczością zorganizowaną. Wielokrotnie dostawałem pogróżki, przecinano mi opony. Nie zapominałem o ludziach prostych, biednych, zwykłych mieszkańcach strefy nadgranicznej. Pomagałem im w sprawach prawnych, ale i wielokrotnie woziłem własnym samochodem i załatwiałem leczenie.
Prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Srebrnym Krzyżem Zasługi za „wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków służbowych w ochronie granicy państwowej”. Takie samo odznaczenie w 1938 roku otrzymał jego dziadek, zamordowany później w Katyniu.
Kiedy odchodził ze służby w 2007 roku, po 40 latach wysługi, miał ponad 1500 nadgodzin. – Nie chciałem ekwiwalentu za nadgodziny. Uważałem, że służba ojczyźnie wymaga poświęceń i wyrzeczeń. Satysfakcja dobrze spełnionego obowiązku polskiej granicy była dla mnie największą zapłatą – mówi patetycznie. – Liczyłem na to, że to, co dałem ojczyźnie, ojczyzna mi wynagrodzi na emeryturze. Że będę mógł spokojnie żyć i wychowywać wnuki. Niestety, to się nie stało, bo zbrodnicza ustawa zniweczyła mój plan.
12 tysięcy rent rodzinnych w ustawie „represyjnej”
Poszkodowana czuje się Ewa Macek, wdowa po funkcjonariuszu Służby Bezpieczeństwa. Jej mąż Zbigniew Chmielewski pracował w komendach w Chorzowie, w Bytomiu, w Katowicach, w Tarnowskich Górach, przeszedł drogę od stanowiska referenta do komendanta województwa. Wysoko postawiony w strukturach. Odznaczany: Srebrnym, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim, Zasłużony dla Obronności Kraju, doceniany w resorcie jako pracownik operacyjny. Zarządzał dużymi wydziałami, odnosił sukcesy. Wykrywał różne sprawy kryminalne, gospodarcze. Można się domyślać, jak to mogło wyglądać. Mnie trudno przyjąć ją jako ofiarę tej ustawy, ale wysłuchuję kolejnych argumentów.
– Nikt mu nie udowodnił żadnych haniebnych decyzji, działań, więc nie powinien być karany – nie ma wątpliwości wdowa po Zbigniewie Chmielewskim. Jej mąż został objęty pierwszą ustawą represyjną w 2009 roku, którą wprowadził rząd PO-PSL. Funkcjonariuszom SB zbiorowo obniżono wtedy współczynnik emerytalny za każdy rok pracy przepracowany w organach bezpieczeństwa do 0,7 procent. Osoby, które pracowały tylko do 1990 roku otrzymały najniższe emerytury. Z 4500 emerytury zostało mu 1500 zł netto. Macek przyznaje: – Wtedy po raz pierwszy zawiodła się na polskim państwie. Mąż rozchorował się na nowotwór złośliwy z przerzutami do kości. Miał orzeczenie niepełnosprawności. Jego choroba trwała 9 lat. Zmarł 26 marca w 2016 roku.
Dwa miesiące po jego śmierci otrzymała po nim rentę rodzinną w wysokości 3600 złotych netto. – Długo się nie nacieszyłam rentą rodzinną. 16 grudnia 2016 roku zbrodniczą ustawą zmniejszono mi świadczenie do 800 złotych netto. Zmieniono przelicznik na 0 procent za pracę do 1990 roku. To było tak, jakby mój mąż przez 35 lat pracy w resorcie pracował za darmo. Dodam, że przestępcy odsiadujący wyroki w zakładach karnych mają liczony współczynnik emerytalny po 0,7 procent, a jeśli w tym czasie pracują, to 1,3 procent. Objęci ustawą funkcjonariusze i ich rodziny, którzy nigdy nie byli sądzeni i skazani są więc w o wiele gorszej sytuacji niż mordercy i gwałciciele – przekonuje.
Dodaje: – Są wyroki, że następcy prawni nie mogą ponosić odpowiedzialności za wybory małżonków. Jak można po śmierci obniżać emeryturę? Przecież ten człowiek już nie żyje. Wysyła mi przykłady wyroków sądowych, w których sąd stwierdza pozbawianie lub uszczuplanie prawa nabytego według obowiązujących przepisów za niedopuszczalne. Bardzo istotne jest orzeczenie Sądu Okręgowego w Warszawie z 2010 roku: „Jeżeli doszło do obniżenia renty rodzinnej po zmarłym funkcjonariuszu w związku z jego służbą w organach bezpieczeństwa państwa, a osoba ta nie żyje i nie może w żaden sposób skorzystać z możliwości udowodnienia, że działał na rzecz niepodległości Państwa Polskiego, renty rodzinnej policyjnej nie wolno obniżać.
Ewa Macek pisała pisma do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Rzecznika Praw Obywatelskich(jeszcze w 2010 roku z mężem), w kolejnych latach do innych instytucji, nic nie pomogło. Została nawet koordynatorką Emerytów i Rencistów Policyjnych na województwo śląskie i wiceprezeską oddziału SEiRP Katowice. Napisała ponad 200 odwołań od decyzji obniżających świadczenia emerytalno-rentowe nie tylko wdowom, ale także emerytom i inwalidom.
– Jestem przedstawicielką wdów i sierot objętych tą ustawą. Dwunastu tysięcy bardzo rozgoryczonych osób. Pytających: dlaczego, na jakiej podstawie? Część wdów nie przyznała się rodzinom do obniżenia renty rodzinnej. Decyzje pochowały do szuflady. Rodziny przychodziły, kiedy już minął termin odwołania. Mamy kilka przypadków bezdomności, załatwialiśmy im schroniska dla bezdomnych, spali pod mostem. To była taka rozpacz, jak tym ludziom pomóc, jak do nich dotrzeć? Z drugiej strony znam przypadek, gdy syn od matki się odwrócił, gdy dowiedział się, że ojciec pracował w służbach.
Ewa Macek przesyła mi opracowaną przez siebie listę 21 negatywnych konsekwencji ustawy tzw. dezubekizacyjnej. Wśród nich wymienia zgony, „ustawową eutanazję”, zubożenie, wykluczenie części społeczeństwa, szkalowanie, bezprawność, odbieranie nabytych praw itd.
„Złamana została Konstytucja RP, Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności z 1950 r. i Europejska Konwencja Praw Człowieka” – brzmi jej preambuła.
„Wszyscy żyliśmy i pracowaliśmy w czasach PRL i nikt nie miał wpływu na to, kiedy się urodził i w jakich czasach przyszło mu żyć. Ograniczenie stwarza grupę ludzi wyklętych, a wręcz podludzi, tak jak wprowadził to Hitler w ustawach norymberskich 1933r. To ustawa segregacyjna, objęci nią funkcjonariusze nie mają praw ogólnych” – czytamy w jej podsumowaniu.
Do moich dokonań nie mają zastrzeżeń, jedynie te trzy lata w wywiadzie...
Jerzy Skrycki, rocznik 1950, trafił do milicji w Koszalinie zaraz po studiach prawniczych, w 1972 roku. Po niespełna trzech latach został zaproszony do pracy w wywiadzie, w Departamencie I. – To było wielkie wyróżnienie. Wysłano mnie do szkółki. Pani wie, jaki to ośrodek i jaka to miejscowość, ale ja nie powinienem mówić – mówi tajemniczo przez telefon. Chodzi o Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach, który powstał w 1972 roku z Jednostki Wojskowej 2669. – Tam spędziłem rok i zostałem zatrudniony, ale na niezbyt długo. Z różnych przyczyn odszedłem w 1977 roku.
IPN wyliczył mu, że łącznie ze szkołą na rzecz totalitarnego państwa przepracował 3 lata, 4 miesiące i 2 dni. – Nie zajmowałem się kwestiami związanymi z Polską, pracowałem najpierw na kierunku francuskim, potem niemieckim. Służyłem temu państwu, które było. Nie działałem przeciwko obywatelom polskim, przeciwko kościołowi, przeciwko opozycji, ale nie mogę wdawać się w szczegóły – tłumaczy.
Potem wrócił do milicji w Warszawie. Najpierw na Pradze-Południe, potem na Mokotowie, gdzie „przepoczwarzył się” z milicjanta w policjanta. Pracował w policji kryminalnej. W 1991 roku przeszedł do komendy stołecznej na stanowisko naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego, a potem, w 1994 roku, naczelnika wydziału kryminalnego komendy stołecznej. W 1997 roku został komendantem rejonowym na Pradze-Południe. Był nim krótko, bo w 1998 roku policja przechodziła reformę, a on został zastępcą dyrektora biura kryminalnego w Komendzie Głównej. Przez całe zawodowe życie zajmował się przestępstwami kryminalnym, w tym Falentą, Papałą. Za pracę otrzymywał odznaczenia państwowe: Krzyż Kawalerski, Złoty i Srebrny Krzyż Zasługi, resortowe: Złoty Policjant i inne. Odszedł na emeryturę w 2007 roku po 35 latach służby.
– Ustawa z 2016 roku obniżyła mi uposażenie do średniej krajowej. Miesiąc w miesiąc jestem 6 tysięcy netto do tyłu dzięki państwu polskiemu. To dużo pieniędzy – zauważa.
W lutym 2017 roku Skrycki złożył podanie do ministra o zastosowanie artykułu 8a, wedle którego, jeśli służba była krótkotrwała, a zasługi po 1989 roku duże, można ubiegać się u ministra spraw wewnętrznych o zmianę decyzji o obniżce emerytury. Wiele osób próbuje skorzystać z tego zapisu.
Minister Skryckiemu nie odpowiedział, a oczekiwanie trwało tak długo, że wysłał skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. W międzyczasie otrzymał decyzję odmowną od ministra, że ten emerytury Skryckiemu nie przywróci.
W grudniu 2019 roku zapadły dwa wyroki WSA. Jeden za przewlekłość. Minister spraw wewnętrznych został ukarany grzywną 1000 zł i kwotą 500 zł zadośćuczynienia na rzecz Skryckiego. Drugi wyrok dotyczył meritum. Sąd uchylił decyzję ministra. Minister zbytnio się nie przejął. W lipcu 2020 roku Skrycki wysłał ministrowi pismo z pytaniem, dlaczego nie realizuje prawomocnych orzeczeń sądu, na co minister odpisał, że podtrzymuje decyzję negatywną. Skrycki zaskarżył to w wojewódzkim sądzie administracyjnym.
Wedle ministerstwa Jerzy Skrycki nie spełnia warunku krótkotrwałości służby. Resort nie przyjmuje do wiadomości, że interpretacja sądów administracyjnych wytworzyła praktykę, że 15 procent czasu całej służby może świadczyć o krótkotrwałości. U Skryckiego jest to ok. 9 procent.
Bo większość życia spędził na szukaniu przestępców. Zajmował się m.in. sprawami Falenty i Papały. Może pochwalić się odznakami Zasłużony Policjant, Srebrnym i Złotem Krzyżem Zasługi, wieloma nagrodami resortowymi. W roku 1999 i 2002 zabezpieczał papieskie pielgrzymki do Polski.
– Do moich dokonań nie mają zastrzeżeń. Wiedzą, że w trakcie pracy wobec mnie i innych policjantów został wydany wyrok śmierci przez pewną sektę, która planowała zamach w czasie pielgrzymki Papieża do Polski. Postępowanie prowadziła prokuratura w Gliwicach. Miałem status pokrzywdzonego. Główna podejrzana zmarła, więc sprawę umorzono. To ich nie obchodziło, jedynie te trzy lata w wywiadzie.
Śmieje się, gdy go pytam, czy żałuje tej służby. – Nie można w ten sposób stawiać pytania. W tamtym czasie to był szalony awans i szalone możliwości, które otwierał. Nauka języków, podróże… Może nie wyglądało to tak jak w filmach, ale naprawdę działało na wyobraźnię. Gdybym może wtedy wiedział, co się w przyszłości wydarzy, to może bym nie poszedł, ale nie można odwracać rzeczywistości.
Funkcjonariuszka SB: „Macie łapy po same łokcie ubroczone krwią mojego męża”
Eugeniusz Smolski po zakończeniu służby w Straży Granicznej otrzymał wysoką emeryturę. 5 tysięcy złotych – rzadko który emeryt otrzymuje takie uposażenie.
– Dla banku byłem pewniakiem, bo państwo daje gwarancję comiesięcznej wypłaty, emeryt to pewny płatnik, tak się wtedy mówiło. Sprzedaliśmy z żoną dom odziedziczony po jej rodzinie i kupiliśmy 2-pokojowe mieszkanie w Warszawie. Wzięliśmy kredyt hipoteczny na 30 lat – opowiada pan Marek.
Od 2017 roku jego emerytura wynosi 2000 złotych brutto. Rata kredytu wynosi 1500 złotych miesięcznie. Na początku próbował dorabiać. W 2018 roku dostał ataku serca, kiedy odstawił drogi lek kardiologiczny, na który nie było już go stać. Żona – mimo że na emeryturze – wróciła do pracy. Są na granicy wytrzymałości psychicznej.
Na samobójstwo zdecydowało się małżeństwo byłych funkcjonariuszy SB Wiesław i Józefa Rutkowscy, który po obniżce emerytury wpadli w kłopoty finansowe. On pracował w wydziale gospodarczym, a potem w wydziale paszportów od 1977 roku. Ona była sekretarką w wydziale polityczno-wychowawczym WUSW we Włocławku, a od 1990 roku pracowała w wydziale dochodzeniowo-śledczym komendy miejskiej we Włocławku. W 2017 roku Zakład Emerytalno-Rentowy obniżył jej emeryturę do 700 złotych. W tym samym dniu dostała udaru, jej mąż również chorował. Zadłużyli mieszkanie i groziła im eksmisja.
„Mąż wziął 40 tabletek, a ja zaaplikowałam sobie 200 jednostek insuliny. Mona [pies] lizała mnie, że się obudziłam. Nie mogłam się przekręcić na drugi bok, usiadłam na łóżku i zobaczyłam, że cała podłoga jest we krwi. (…) Mąż siedział w fotelu, był bardzo blady, oczy miał zamknięte, tak jakby spał. Zobaczyłam jego rękę, przecięte żyły i dużo krwi, krew już krzepła. Chciałabym powiedzieć tym wszystkim, którzy przegłosowali ustawę dezubekizacyjną, macie łapy po same łokcie ubroczone krwią mojego męża – mówiła Józefa Rutkowska w rozmowie z Jarosławem Jaworskim, byłym oficerem CBŚ na kanale Youtube „Obywatele News”.
Według Białej Księgi Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych wskutek wprowadzenia ustawy doszło do 62 zgonów, z czego 14 samobójstw.
„Chciałem uczciwego procesu”. Oczekiwanie na wyrok Trybunału Przyłębskiej
W połowie września Izba Pracy Sądu Najwyższego orzekła, że kryterium służby na rzecz totalitarnego państwa powinno być oceniane na podstawie wszystkich okoliczności sprawy, w tym także na podstawie indywidualnych czynów i ich weryfikacji pod kątem naruszenia podstawowych praw i wolności człowieka.
Ale nie wszystkie sądy czują się kompetentne osądzać. Niektóre czekają na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który od kilku lat ma problem, żeby wydać wyrok w tej sprawie. Kolejne posiedzenia są przesuwane. 15 tysięcy spraw w sądach jest zawieszonych. 15 tysięcy rodzin czeka na sprawiedliwy wyrok.
– PiS trwa przy swoim, żeby uznać konstytucyjność tej ustawy, a Przyłębska nie może znaleźć sędziów, którzy by jej to potwierdzili. To, że ta ustawa nie jest zgodna z konstytucją, jest jasne z wielu powodów. Najważniejsze są dwa: odpowiedzialność zbiorowa i dwukrotne karanie za to samo – podsumowuje Andrzej Rozenek, pełnomocnik Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej FSSM, poseł Lewicy.
Na decyzję Trybunału czeka właśnie wdowa Ewa Macek. 17 września 2017 roku w Zakładzie Emerytalno-Rentowym złożyła odwołanie od decyzji o obniżeniu renty rodzinnej. Przeleżało w wydziale 8 miesięcy. Przekazano je do Warszawy, tam poczekało do stycznia 2020 roku i… zawieszono sprawę. Napisała zażalenie. Sąd apelacyjny odwiesił postępowanie i postanowieniem z sierpnia 2020 roku przekazano sprawę do Katowic. Zakład Emerytalno-Rentowy 28 sierpnia wysłał wniosek do Sądu Okręgowego w Katowicach o ponowne zawieszenie sprawy i nakazał czekać na rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego. – Jak długo? – pyta retorycznie Macek.
„Proszę dopisać, że w imię pamięci 62 ofiar tej eutanazyjnej ustawy, wszystkich zmarłych emerytów, rencistów, wdów i sierot represjonowanych mundurowych, będę walczyć o przywrócenie im godności, honoru i świadczeń emerytalno-rentowych. Naszych praw nabytych, a nie przywilejów” – namawia mnie.
Eugeniusz Smolski łka:
– Ja nie chciałem litości. Chciałem uczciwego procesu, na który nie mogę w tym bandyckim kraju liczyć. Chciałem respektowania moich nabytych praw emerytalnych, na które pracowałem całe życie. Przestaję już czekać, bo to potrwa latami, zanim sądy rozpatrzą kilkadziesiąt tysięcy spraw, w tym moją. My, ofiary represji państwa PiS, zostaliśmy skazani na wolne konanie.
Źródło: Newsweek
Agnieszka Żądło
W mediach od 2010 roku – w prasie, telewizji, radiu i Internecie. Autorka i współautorka książek reporterskich i poetyckich: „Znowu w grze”, „Ab ovo”, „Światła małego miasta”, „Ni zaciszna…”, „Dopo il viaggio”, „Grała w nas gra", „Przewiew” i innych). Nominowana do Nagrody Grand Press 2017. Stypendystka MKiDN, finalistka konkursów stypendialnych im. Leopolda Ungera oraz im. Teresy Torańskiej. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, dziennikarstwa i komunikacji społecznej oraz antropologii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, a także kursów Maszyna do Pisania i Summer News School. Uczestniczka międzynarodowych projektów: Erasmus+ „NewComers” w Turcji oraz rosyjsko-fińskiego „We are the children”. Miłośniczka Europy Wschodniej, tortu bezowego i tagiatelle.